Rok założenia: 1962
w Ostrowi Mazowieckiej

Towarzystwo Miłośników Ziemi Ostrowskiej

„Cudze znać warto, swoje obowiązek …”  Zygmunt Gloger


Dzieciństwo - Czesław Jankowski

Publikujemy I część wspomnień z dzieciństwa Czesława Jankowskiego.
Przed rokiem opublikowaliśmy jego dziennik z Powstania Warszawskiego, teraz część jego wspomnień spisanych w Łomży w 1954 roku.

Zapraszamy do lektury

Dzieciństwo

Nikołajewsk rozpostarł się niedbale nad wielką rzeką , strojny kolorowymi domami, wspaniałym parkiem i cudną panoramą, której zasadniczym elementem była, tuż za rogatkami rozciągająca się w nieskończoność , tajga , obramowana w dali grzbietami majestatycznych gór, tonących w bieli wiecznych śniegów. Wspaniały Amur toczył swe wody u stóp miasta , czasem groźny, rozhukany, czasem znów cichy jak poranek majowy, monotonnym pluskiem fal senny, łagodny. Przeciwny brzeg urywał się nagle ustępując miejsca masywowi gór, które przed milionami lat potężna ręka natury wydarła z wnętrza ziemi. Kraina dookoła urocza , powabna lecz jednocześnie dzika, z tysiącem ustroni , których oko ludzkie nie widziało, ani ręka bradziagi nie dotknęła, pierwotna jak w dniu zjawienia się pierwszego człowieka.
Klimat tych stron niezwykle surowy, Ledwie zakwitnie wiosna, już po jej piętach drepcze lato, a tuż, tuż za nim – zima. Ciepła i słońca nie więcej niż cztery miesiące. Potem zaczyna się zima , ostra, zgryźliwa, syberyjska zima z czterdziestopięciostopniowym mrozem, od którego pękają szyby, zimą z potężnymi wichrami od północy i burzą śnieżną zwaną tu buranem, która potrafi w ciągu paru godzin zasypać całe miasto, pokryć je gigantyczną pierzyną śniegu , pogrzebać aż do najbliższych roztopów.
W zacnym mieście Nikołajewsku, niepytany o zdanie , przyszedłem na świat ja – syn Franciszka i Kazimiery.
Ojciec mój pochodził z ziemi łomżyńskiej ze wsi Jankowo-Młodzianowo, gdzie rodzice jego posiadali niewielki kawałek roli. Za udział w zabójstwie szpicla carskiej ochrany został skazany na osiemnaście lat katorgi , którą odsiadywał na Sachalinie w Aleksandrowsku , wspólnie z dwoma braćmi - Marianem i Stanisławem. Ostatnie pięć lat katorgi zamieniono im w drodze łaski na wieczne osiedlenie w Priamurskoj Obłasti , w mieście Nikołajewsku. Po roku pobytu posieleniec Jankowski Franciszek czmychnął do Ameryki. Tam pracował w fabryce guzików , później przy budowie toru kolejowego na Dzikim Zachodzie, wreszcie w kopalni węgla. Po trzech latach ciężkiej pracy wrócił nielegalnie do Polski z przyjacielem swoim Aleksandrem Mierzejewskim. Przebywając jakiś czas w jego domu zapoznał tam przyszłą moją matkę . Po ślubie chciał znów wrócić za ocean , lecz rozpoznany przez carską ochranę przy wsiadaniu na okręt w Odessie , został wywieziony na Syberię do miejsca skąd uciekł. Za ojcem dobrowolnie poszła na wygnanie jego żona.
Najdawniejsze wspomnienia dziecka , sięgające momentu kiedy bezmyślna istota, dotychczas pochłonięta wyłącznie piersią matczyną , zaczyna zdawać sobie sprawę z otaczających zjawisk, kiedy zaczyna mówić i myśleć , właśnie wspomnienia tych chwil mają niesamowity urok, nawet wówczas gdy głowa pokryje się siwizną. Niech zatem wskrzeszę je na chwilę !
W długie zimowe wieczory, kiedy za oknami szalał buran, lub straszliwy mróz zapierał dech , siadaliśmy wszyscy przy żelaznym piecyku, prychającym wesoło ogniem, a wtedy stryj Stanisław wyjmował z szuflady pożółkłą książkę , z portretem naczelnika Kościuszki i czytał. Słuchaliśmy jak w hipnozie historii człowieka, który chciał wyzwolić Polskę i lud. Insurekcja warszawska, wspaniały szewc ze Starego Miasta, sprawiedliwość wymierzana zdrajcom, a potem Rynek Krakowski, przysięga wodza w chłopskiej sukmanie, Racławice i Bartosz Głowacki, zatykający czapką paszcze armaty i wreszcie tragizm Maciejowic- oto obrazy najsilniej przemawiające do mnie i reszty słuchaczy. Nie wiem , który to raz z kolei była czytana ta książka, ale od najwcześniejszych lat swego dzieciństwa pamiętam, że każde niemal słowo było oblewane gorącymi łzami przez matkę, babkę i ojca, przede wszystkim. Oczywiście, by nie wyłamywać się z ogólnego nastroju buczałem i ja, może nawet głośniej niż inni.
Przymykam powieki i widzę ….widzę rok 1917. Wojna! Trzy lata już trwa wojna . Car chce mięsa dla armat. Car żąda. Lud nie może odmówić. Wola cara jest wolą Boga. Czyż można szemrać przeciw takim potęgom? Idą młodzi, idą zdrowi, pułk za pułkiem , na pola bitew do Europy, nad Wisłę, nad Niemen, w Karpaty. Oto dzieci Nikołajewska- 40 pułk piechoty – już gotów. Na olbrzymim placu przed koszarami sam archirej odprawia nabożeństwo za pomyślność i zwycięstwo. Miasto wyległo, miasto słucha, miasto się modli. Modlą się żołnierze , biją zaciśniętym kułakiem w piersi, żegnają się bez ustanku trzema palcami i śpiewają wzniosłymi głosami : Boże cara chrani! Nie ich Boże chroń tylko cara?
Wieść o rewolucji dotarła do Nikołajewska w parę miesięcy po wybuchu. Obraz jej początkowo był mętny, niewyraźny. Dopiero żołnierze wracający z frontu , jak również wyzwoleni przez nią katorżnicy i skazańcy , przybyli z zachodnich rejonów Syberii , dorzucili więcej szczegółów. Dowiedzieliśmy się , że wielka socjalistyczna rewolucja zaczęła się w październiku 1917 roku i że od Morza Czarnego do Peczory , od Uralu do gór Jabłonowskich, od granic Mandżurii do Kamczatki, nad Jenisejem, Leną i Amurem, na stepach Zabajkalia i w tundrach Jakucka, wszędzie , gdzie tylko dotarły odgłosy rewolucji, uciemiężony przez carat lud, bez względu na narodowość zrywał się do walki, organizował partyzanckie oddziały, jednoczył w armie, niosąc swobodę kazamatom i katorgom, obwieszczał wolność wszystkim wyzyskiwanym.
Obok ideowców, zapaleńców, fanatyków rodzącego się we krwi Nowego, rzucających życie w ofierze w imię wyzwolenia człowieka od hańby ucisku, znaleźli się ludzie , dla których rewolucja stała się odskocznią do grabieży, mordów, do szybkiego zbogacenia się już nie drogą „prawnego” przywłaszczenia , lecz drogą gwałtu. Bandy białogwardzistów, włóczęgów i kryminalistów poczęły mącić wodę i łowić w niej ryby, starając się tą drogą osiągnąć awans burżuazyjny i cofnąć koło historii wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi. Takim między innymi był Kołczak, Siemionow, Trapkin- filary kontrrewolucji.
Kto to był Trapkin? Jedni mówili, że to dawny oficer carski, inni, że zwykły kryminalista. Tak , czy inaczej, ten właśnie człowiek zapisał się w dziejach całej Priamurskiej Obłasti, a szczególnie Nikołajewska, krwawymi zgłoskami. Historia jego łotrostw zaczęła się od Chabrowska. Gdy podmuch rewolucji wysadził drzwi turm i katorg, zorganizował szajkę z mętów społecznych , obieżyświatów i różnego rodzaju śmieci białogwardyjskich. Gdy był już na tyle silny, że mógł nie zważać na miejscowych kacyków, rozpoczął marsz z biegiem Amuru , paląc po drodze osiedla i mieściny, wycinając w pień tych, co stawili jakikolwiek opór, lub nie chcieli przyłączyć się do jego bandy. Rabunek złota i drogocennych przedmiotów kończył się zazwyczaj krwawą rozprawą ze spokojną ludnością.
Wieść o pochodzie zgrai Trapkina, liczącej blisko dziesięć tysięcy ludzi dotarła do Nikołajewska przed samym Bożym Narodzeniem.
Szturm trwał trzy doby. Dziesiątki ton żelaza i ołowiu zwaliło się na miasto, niszcząc wiele domów mieszkalnych, pięknych gmachów użyteczności publicznej, zabijając dzieci i kobiety, raniąc żołnierzy i przechodniów. Niewinna krew płynęła rynsztokami pomieszana ze śniegiem , bądź ścięta mrozem czerwieniła się jak płaty rubinu. Strach i rozpacz stały się chlebem powszednim. Gromadzono się po cerkwiach i domach modlitwy , proszono Boga o miłosierdzie, o zachowanie życia dla siebie i swoich najbliższych. Zarządzono kapitulację. Trapkin stał się panem życia i śmierci bogatego miasta dalekowschodniej Syberii. Nikołajewsk zamienił się w olbrzymi szlachtuz, nie było dnia, nie było nocy, nie było godziny, żeby zbiry Trapkina kogoś nie zabrali od żony i dzieci na wieczny niepowrót. Rozprawa trwała krótko: kula w łeb, a trupa spychano w przerębel Amuru. Potem następowała konfiskata majątku…..
Po miesiącach terroru któregoś dnia na wszystkich rogach ulic pojawiły się czerwone, żółte i zielone plakaty. Przechodnie zatrzymywali się , czytali i w gorączkowym pospiechu odchodzili do domu, by swoim najbliższym powtórzyć ich treść. Zarządzenie władz mówiło o przymusowej ewakuacji, na którą przeznaczono 24 godziny.
Nikołajewsk zamienił się w jakiś makabryczny bazar. Ludzie opuszczali domostwa w popłochu, wynosili pierzyny, lustra, szafy, przedmioty drobne, często bez żadnej wartości użytkowej. Ładowali to na wózki lub sanie , nie bacząc, że śnieg już dawno zginął, wiązali ogromne toboły, które mógł podnieść chyba olbrzym jaki i w trwodze i zamieszaniu przenosili to z domu swego do obcego, z jednej ulicy na drugą i znów wracali na poprzednie miejsce, jakby nie mając siły i odwagi zerwać ostatnich nici z czterema ścianami wśród których płynęło ich życie.
Nastała noc, lecz rozgardiasz trwał nadal. Płacz dzieci, nawoływanie matek i bezsilne przekleństwa mężczyzn zlewały się w jeden szum, w chaos słów poplątanych ze sobą bez żadnego ładu i sensu.
Nazajutrz wiadomo już było wszystkim, że Trapkin chce spalić miasto. Jego oprycznicy wykonywali rozkazy bardzo skrupulatnie. Najpierw opróżniali z maruderów ulice sposobami niezbyt wyszukanymi- kopnięciem , kolbą , nahajem, potem stawiali przed wielu domami naczynia z naftą lub benzyną , wyloty ulic zamykając silnymi posterunkami. Tłumy, przewalające się dotychczas ulicami jak wezbrana rzeka, zaległy wybrzeże Amuru. Zawrzała walka o łodzie, szamponki i chałki. Silniejsi odbierali słabszym, słabsi kradli gapom. Jedna i ta sama łódź w ciągu godziny zmieniała właściciela dziesiątki razy. Płacono setki i tysiące rubli za najmizerniejszą łupinę, lecz kupujących było niepomiernie więcej niż sprzedawców. Kto zdobył już na dobre jaki-taki środek lokomocji , ładował się natychmiast z całą rodziną i tobołami , odpływając czym prędzej od brzegu.
Jeszcze poprzedniego dnia udało się kupić ojcu szamponkę , ogromną łódź chińską , podziurawioną jak rzeszoto. Stryj Stanisław i Marian z rodziną , jak również Janczarkowie, nasi znajomi, wspólnymi siłami poczęli łatać zbawienny korab.
Tymczasem silne oddziały uzbrojonych żołdaków coraz natarczywiej usuwały ludzi z miasta. Od czasu do czasu rozlegał się strzał, który był zwiastunem czyjejś śmierci i jednocześnie ostrzeżeniem dla tych którzy , nie zdążyli jeszcze odpłynąć. A było już późno. Wieczór nadchodził szybko. Podnosiły się mgły i jak bele roztrzęsionej bawełny otulały lustro rzeki.
Noc. Przez potargane lekkim zefirem opary mgieł doskonale widać czerń nieba i krocie jarzących gwiazd. Nagle gwiazdy zaczynają niknąć, jakby je podmuch kosmicznego olbrzyma gasił. W śródmieściu wybuchł pożar, potem było ich dwa, trzy, pięć, sto. Zapaliły się składy, magazyny, cerkwie, szkoły , ludzkie siedziby. Olbrzymia łuna uderzyła w niebo, złocąc się , czerwieniejąc, rozpięła się nad miastem jak purpurowy namiot i niesamowita groza napełniła serca ludzi. Ogień błyskawicznie przerzucał się z budynku na budynek, pożerał go w jednej chwili i prześlizgiwał się na następny w swej potworności niczym nienasycony. A drewno nie stawiało najmniejszego oporu, jedynie hukiem walących się krokwi , złamanych belek i padających pułapów nieśmiało protestowało przeciw dopustowi. Oczarowany niesamowitym zjawiskiem, zapomniałem o rodzinie , o łodzi, o ucieczce , o wszystkich niebezpieczeństwach i pobiegłem naprzeciw płomieniom. Ulicę stromo opadającą do przystani przebiegłem w kilku susach i zatrzymałem się na skrzyżowaniu pierwszej przecznicy. Przy mnie ognia jeszcze nie było, lecz kilkadziesiąt kroków w lewo i w prawo już szalał , tysiącami potwornych języków lizał ściany domów, sztachety płotów, dygocące od żaru korony drzew. Czego się nie dotknął , o co tylko się nie otarł , w jednej sekundzie wybuchało wspaniałym fajerwerkiem. Ulice zamieniły się w rozżarzone tunele. Kłęby dymu wydobywające się zewsząd przechodziły w mgnieniu oka fantastyczne przeobrażenia. Miasto płonęło…..
Wtem na pustej ulicy zjawił się człowiek. Był bez czapki, w ręku trzymał karabin wycelowany w moją stronę i coś krzyczał. Nic nie rozumiałem. Padł strzał. Natychmiast uświadomiłem sobie niebezpieczeństwo i zacząłem uciekać. Padł drugi strzał, trzeci, czwarty. Strach , niesamowity strach zwichrzył włosy i dodał skrzydeł. Dopadłem swoich i dygocąc ze zmęczenia i przerażenia przytuliłem się do matki .Nie odpowiadam na stawiane pytania, zaniemówiłem. A gdy po paru dniach depresja minęła i zacząłem wiązać słowa, na długie miesiące pozostało jąkanie.
Szamponka tymczasem została wyremontowana. Załadowanie betów nie trwało długo .Na gwałt należało odjeżdżać , bowiem pomijając wybryki rozpasanego żołdactwa , pożar mógł się przerzucić na przystań i unicestwić szansę ocalenia. Ruszyliśmy na pełnych żaglach.
Miasto ciągle płonęło. Już nie widzieliśmy poszczególnych dzielnic, czy obiektów, ogarniętych ogniem, lecz jedno ustokrotnione piekło, orgie najstraszniejszego z żywiołów. Wody Amuru mieniły się , połyskiwały. Odpryski łamiącego się blasku na lekko wzburzonej toni, jak w wielościennym brylancie, rzucały niezliczoną gamę kolorów.
Barka nasza oddalała się coraz bardziej. A gdy poranne słońce wynurzyło się nad krawędzią tajgi i bluznęło ciepłem promieni, byliśmy już blisko przeciwległego brzegu, u podnóża ogromnych gór, które robiły wrażenie, że zaraz runą w nurt rzeki.
Wieś do której przybyliśmy , nazywała się Katinska Buchta. Położona nad zatoką ostro wcinającą się w ląd pofałdowany w wyniosłe grzbiety górskie, przypominała krajobraz Alp szwajcarskich z oleodruków jarmarcznych. Na stokach rosły stare, posępne drzewa pośród których jaśniała brzoza o korze białej jak mleko. Ludność przyjęła życzliwie Nikołajewskich uchodźców . Mężczyźni przynosili ryby solone i wędzone, kobiety dawały jajka, suszone owoce, jagody, a nierzadko mięso i chleb.


Towarzystwo Miłośników Ziemi Ostrowskiej
tmzo-ostrowmaz@wp.pl
Rachunek bankowy
Bank Spółdzielczy

w Ostrowi Mazowieckiej
Nr rachunku

66 8923 0008 0000 0518 2000 0001

Linki