Rok założenia: 1962
w Ostrowi Mazowieckiej

Towarzystwo Miłośników Ziemi Ostrowskiej

„Cudze znać warto, swoje obowiązek …”  Zygmunt Gloger


KOLEJNE DNI POWSTANIA Czesław Jankowski

2 sierpień 1944 r.

Obudził mnie lament niebosiężny gospodyni domu i głuche przekleństwa jej męża. Co się stało? Otóż młodziutka Zosia zabrała sierżantowi granat francuski W.B. i, schowawszy go pod fartuszek, poszła pod bunkier przy „ Pompach”, odbezpieczyła go, a nie mając na tyle siły, aby utrzymać „łyżkę”, upuściła go na ziemię. Skutek – potężny wybuch potargał na strzępy ciało młodej bohaterki.

Wtem przybiegł z dowództwa łącznik z rozkazem, abyśmy natychmiast się wycofali do Siekierek i próbowali forsować Wisłę. Ledwo rozpoczęliśmy marsz- nadszedł inny rozkaz: zawrócić i maszerować do lasów kabackich, omijając Wilanów.
- Dalibóg, te nasze wodze powariowali – rzekł starszy strzelec w roboczym kombinezonie- od takiego chodzenia dostaniem kręćka. Oni wcale nie wiedzą, że w Wilanowie pełno Niemców. Znów będziemy zawracać.
- No to będziem się kręcić jak gówno w przerębli- dodał inny- Żołnierz musi słuchać i basta!

Przed kościołem Bonifacego gwarno, jak na placu Kercelego. Oficerowie biegają tu i tam, wydają rozkazy często sprzeczne, nikt nie wie, gdzie znajduje się wróg i ile go jest. W każdym bądź razie zapadła decyzja, by wycofać się do Kabat, a gdy to się nie uda- przebić się na Mokotów.

W tłumie odnalazłem swoich dowódców. Wszyscy byli zdrowi i cali. Z ulicy Pancernej wycofali się o świcie przez ulicę Hołówki do Czerniakowskiej. Po drodze ostrzelali ich „pajęczarze”, czyli ukrywający się po strychach i mieszkaniach folksdojcze. Jeden z kolegów został zabity, a drugiemu kula strzaskała ramię. Złapana na gorącym uczynku Niemka, została natychmiast rozstrzelana. Innym zbrodniarzom udało się uciec.

Kompania 517, 518 i 10, zgodnie z rozkazem, opuściły Czerniaków i, wyciągniętym sznurem, poczęły się wycofywać w kierunku na Wilanów. „Idealny szyk dla masakry bezbronnych ludzi- pomyślałem.- Wystarczy jeden cekaem, a legną pokotem. Taki rozkaz mógł wydać zupełny ignorant.”

Namówiłem „Sokoła”, „Jurka” i „Heńka”, aby odłączyć się od gromady i we czwórkę dotrzeć do celu.

W połowie drogi między Wilanowem a Wolicą, gdyśmy przysiedli w owsie, aby zapalić papierosa- nagle otoczyli nas Niemcy. Szmajsery skierowane w pierś – z miejsca przekreśliły jakąkolwiek myśl o ucieczce. Poczułem zimny powiew śmierci. A żal umierać- życie jest tak wspaniałe, mimo ogromu zbrodni popełnianych przez ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo boskie. Boskie? A wiec może jest Bóg, a wraz z nim trwanie w szczęśliwości wiekuistej? I pomyśleć, że tylko trup jest w stanie przeniknąć ową tajemnicę.

Stanęliśmy. Pzed nami bateria przeciwlotnicza, misternie zamaskowana zbożem. Dookoła sporo żołnierzy w sinostalowych mundurach. Od strony Wilanowa nagle słyszymy regularny charkot broni maszynowej.

- Jatki z naszych towarzyszy- szepce „Sokół”.

- A z nami co? – odpowiadam.

Stoimy nad głębokim rowem, podług wzrostu, twarzą ku Wolicy. Za nami trzech oprawców    z „rozpylaczami”. Dlaczego nie strzelają? Oczekiwanie jest tak samo okrutne, jak darcie trzew serią pocisków.

Stanął przed nami oficer w asyście tłumacza.

- Co robią bandyci w mieście? – zapytał.
- Nie wiemy – odpowiedziałem, siląc się na spokój.
- Nie wiecie? Jesteście bandytami i nie wiecie?
 - Jesteśmy robotnikami z f-ki Sosnowskiego, na Sielcach. Rozruchy nie pozwalają nam dostać się do domu, więc idziemy na wieś, do krewnych.
- Ausweis!

Podałem. Przeglądał długo i skrupulatnie. Wreszcie zwrócił i zażądał dokumentów od kolegów. Na nieszczęście „Sokół” nie posiadał żadnych. Oddał je dowództwu zgodnie z rozkazem w chwili wybuchu powstania.
- Nie masz dowodu, a więc ty i twoi kamraci jesteście bandytami! Odprowadzić i rozstrzelać!- zwrócił się do konwoju.

Byłem tak spokojny, że dziwiłem się sobie, o ile w tej sytuacji można się czemukolwiek dziwić. Jedno tylko uczucie nurtowało, a było tak natrętne, że aż drapieżne. Oto nie żal mi było słońca, zielonych lasów, ani pól pachnących chlebem, ani bliskich ludzi, ani nawet najdroższych istot, tylko tego, że nikt nie będzie wiedział, gdzie jestem pochowany. Śmieszne to, głupie, a jednak prawdziwe.

Wtem zbliżył się Hauptman, prawdopodobnie dowódca baterii i kazał sobie powtórzyć przebieg badania. Słuchał uważnie, pokiwał głową, lecz w pewnym momencie machnął niedbale ręką i kazał nam  iść. Nie czekaliśmy na powtórzenie decyzji, chociaż wydała się nieprawdopodobna. Biegliśmy prawie kłusem. Gdy odległość wyniosła co najmniej trzysta kroków- zwróciłem się do kolegów:

- A czy wiecie, że mam w kieszeni rotę przysięgi, arkusz organizacyjny batalionu i w dodatku    „ sidolkę”?

Nikt nie powiedział ani słowa, bo nikt nie wierzył w cud, który przed chwilą się spełnił.

Zaszliśmy do pierwszej z brzegu chałupy. Gospodyni poczęstowała mlekiem. Piliśmy chciwie, by zgasić gorączkę przeżytych emocji. Wtem wpadł do izby może 7 –letni chłopczyk i zawołał:
- Mamo, chodź, znowu schwytali powstańców!
Zerwaliśmy się z miejsca i wypadliśmy na podwórko. Nad rowem, „naszym” rowem, stało pięciu mężczyzn. Za chwilę rozległy się dwie krótkie serie z automatów i ciała potoczyły się w dół.
 
5 sierpień 1944 r.

Przez trzy doby próbowaliśmy wydobyć się z Wolicy do Kabat i nie udało się. Dziś postanowiliśmy wrócić, prócz „Sokoła”, który po prostu bał się – do Warszawy. Jak mamy umrzeć, to na barykadzie, a nie w zasieku u pana Kacprzyckiego, który nas przytulił, narażając się bez ustanku, gdyż we wsi pełno Niemców.
Poszliśmy. Noc. Zarzecze milczy. Warszawa płonie. Ogień ….ogień …. Ogień i kłęby rudego dymu unoszące się nad miastem. Od czasu do czasu strzelają w górę snopy iskier, a drgające płomienie przypominają ozory apokaliptycznych potworów. „ Z dymem pożarów” ginie miasto, wielkie miasto, stolica- serce Polaków. Tak musiała wyglądać Sodoma i Gomora, nawiedzona przekleństwem Jahwe.
6 sierpień 1944 r.
Zatrzymałem się u Jan Kosiorka, stolarza z fabryki Sosnowskiego, gdzie wspólnie pracowaliśmy przed powstaniem. On i żona byli tak serdeczni, że czułem się jak we własnej rodzinie.
Południe. Wspaniałe sierpniowe słońce świeci obłąkańczo i pali jak płonąca żagiew. Nad Śródmieściem i Starówką mgławica dymu i sadzy- ciężka, gigantyczna pierzyna. Tam promienie ulic       i zaułków nie wyzłocą.
Nagle ktoś wpada na podwórko i krzyczy:
- Szpital ewakuują! Szpital Ujazdowski!
Na Czerniakowskiej, na obu chodnikach- tłum ludzi, a środkiem ulicy sunie wolno, straszliwy w swej grozie, kondukt. To są chorzy, wprost ze szpitala. Niektórzy w cywilnych ubraniach, inni w chałatach i kitlach, a jeszcze inni owinięci w prześcieradła i jakieś szmaty. Zdrowsi podtrzymują ledwo powłóczących nogami towarzyszy, niektórzy dźwigają na noszach obłożnie chorych, siostry miłosierdzia popychają wózki z dopiero co operowanymi pacjentami. Wielu zabandażowanych jak kukły, wielu dźwiga przed sobą zagipsowane kikuty, albo wlecze po bruku sztywne nogi. Twarze zsiniałe, upiorne, krzyczące o pomstę do nieba szaleństwem pałających oczu. Ale niebo się nie zawaliło, ani grom nie padł, więc idą, pełzną, dobywając ostatka sił, aby choć o dzień jeden, o godzinę, o ułamek sekundy przedłużyć nędzny żywot. Usta spieczone gorączką, wykrzywione bólem     i rozpaczą, niezdolne są nawet do modlitewnych szeptów. U niektórych tylko dobywał się z gardzieli charkot- przedśmiertny zew.
Pochód zatrzymał się. Kobiety podawały wodę, herbatę, kawę, nawet ciastka i papierosy.
Od sióstr i lekarzy dowiadujemy się, że było ich w szpitalu około pięciu tysięcy. Niemcy wyznaczyli 15 minut na przygotowanie do ewakuacji, dlatego część, najbardziej chorych, pozostała. Los ich niewiadomy. Niewiadomy?
Uciążliwa droga, trwająca 4 godziny, przerzedziła szeregi. Co najmniej parę setek „ zgubiono”. Jaki ich los?
Tragiczna karawana znów rusza. Trzęsące się, skulone postacie, uginające się pod ciężarem niemocy, znów niezgrabnie, powolnie przebierają nogami, jak ślimaki- centymetr po centymetrze.
Nigdy w życiu nie zapomnę tego obrazu. Będzie wlókł się za mną złowrogim cieniem. I klnę się na to słońce, które przejęte zgrozą- zasnuło się mgłą dymów, że nigdy, nigdy nie wyjdzie z mych ust słowo przebaczenia dla sprawców tej zbrodni.

8 sierpień 1944 r.

Z miasta dochodzą różne, często wprost fantastyczne wieści. A to, że zdobyliśmy wiele ulic, gmachów i innych gniazd oporu, ogromne ilości broni i amunicji, całe tłumy jeńców, że Wola, Starówka, Żolibórz i całe Śródmieście zostały całkowicie oczyszczone z Niemców, że partyzanci i alianccy spadochroniarze ciągną na pomoc Warszawie, że …Dość- w głowie się kręci!
Ale były i inne wiadomości: Bór-Komorowski zdradził powstanie i poddał się wrogowi: pięć doborowych dywizji SS podąża na odsiecz Niemcom i zamierza bunt krwią zalać: folksdojcze podpalają miasto i mordują ludność cywilną: rosyjska ofensywa załamała się, więc na pomoc z tej strony nie ma, co liczyć.
Dziś rano spotkałem „Sokoła”, który wrócił z Wolicy. Niemcy podobno na drugi dzień po naszym odejściu przeprowadzili we wsi gruntowną rewizję. On się uratował w dość dziwny sposób- wlazł do psiej budy, gdy w tym czasie prawy jej właściciel groźnie ujadał na szkopów. Mieliśmy jednak nosa- fatalnie można było wpaść!

9 sierpień 1944 r.

Coraz więcej szwenda się po Sielcach rozbitków naszych kompanii / por.”Jan” i „Zbych” zginęli w czasie próby przebicia się do Kabat. Również poległo sporo żołnierzy. Ocalałych poprowadził por.”Szlag” na Mokotów/.Nikt o nich nie pyta, nikomu są niepotrzebni..To samo dotyczy grup ochotniczych, rekrutujących się przeważnie z młodych robotników i rzemieślników. Każdego napotkanego oficera i podchorążego pytają o punkty zborne, ale nikt nie umie odpowiedzieć. Sami są ciemni jak tabaka w rogu. Najgorsze jest to, że ludzie się zniechęcają i próbują niewielkimi grupami przedostać się poza Warszawę. Nie zawsze się to udaje. Wczoraj, na przykład, Niemcy z Ursynowa wzięli kilkunastu do niewoli i okrutnie zmasakrowali.
Dzisiejszej nocy „ OT-13” wraz z Heńkiem M. próbowali dotrzeć na Mokotów, ale w okolicy ulicy Dworkowej dostali takiego łupnia, że pamięć o ruskim miesiącu wydaje się zbyt prymitywnym porównaniem. W każdy razie nawet w tej sytuacji nie próżnujemy. Zorganizowaliśmy patrole, które łażą poprzez całą noc bądź nad ranem, i szukają zrzutów. Tak jest- zrzutów. Już parę razy przelatywały, a nawet długo krążyły nad miastem, samoloty, i na pewno alianckie, bo Niemcy prażyli do nich bez miłosierdzia.
Prócz patroli, zorganizowaliśmy / kiedyś przecież istniały/ w każdym domu pogotowie przeciwlotnicze i przeciwpożarowe. Biorą w nich udział nie tylko mężczyźni, ale i kobiety, a nawet młodzież z drużyn harcerskich. Ludzie są chętni i spełniają obowiązki gorliwie.
Nadal mieszkam u pana Kosiorka. Często wieczorami, schodzą się sąsiedzi, przeważnie robotnicy, i prowadzimy wówczas niekończące się dyskusje o sprawach, najczęściej aktualnych. Najciekawszym jest Tomala, stary komunista, który pono z niejednego pieca jadał chleb. Przemawia do nas językiem demagogów, a może lepiej powiedzieć- fanatycznych rewolucjonistów. Bez specjalnego przygotowania można go postawić na trybunie, na Placu Czerwonym w Moskwie, podczas święta październikowego i pozwolić mu gadać o losach świata. Mam wrażenie, że całą jego mądrość można wtłoczyć w archimedesowe powiedzonko: dajcie mi punkt oparcia, a poruszę z posad strupieszałą ziemię. A tym punktem oparcia ma być zrewolucjonizowany proletariat całego świata. Kiedy psioczymy na bezczynność bolszewików w niesieniu nam pomocy, odpowiada:
- Oddajcie kierownictwo powstania w ręce komunistów, będziecie mieli pomoc. Burżujom i takim faszystom, jak NSZ, maja pomagać? Nie ma głupich.
 

Towarzystwo Miłośników Ziemi Ostrowskiej
tmzo-ostrowmaz@wp.pl
Rachunek bankowy
Bank Spółdzielczy

w Ostrowi Mazowieckiej
Nr rachunku

66 8923 0008 0000 0518 2000 0001

Linki